poniedziałek, 7 marca 2011

Lęk o poród

Każda kobieta nosząca dziecko pod swoim sercem zadaje sobie mnóstwo pytań dotyczących porodu.

Ja dręczyłam się pytaniami typu:
Czy maleństwo będzie zdrowe?
Czy będę potrafiła się nim zając i opiekować?
Czy nie zrobię mu krzywdy?
Czy wytrzymam ból przy porodzie?
Czy będę miała tyle siły żeby je urodzić?
Będąc w 38 tygodniu ciąży lekarz prowadzący powiedział ze mogę dostać bole porodowe w każdej chwili. Zdenerwowana  a jednocześnie szczęśliwa tym ze mogę nie długo zobaczyć moja śliczna córeczkę wracałam do domu.
Każdy bol w podbrzuszu lub brak kopnięć maleństwa wywoływało u mnie paraliż i sianie paniki w domu. Torba szpitalna już spakowana, a mąż zawsze gotowy do jechania na porodówkę. Codzienne pytania rodziny i znajomych jak się czuje? i hasła typu jeszcze chodzisz z tym brzuchem?? Doprowadzały mnie do szału. Już tak bardzo chciałam żeby maluszek był z nami, żebyśmy mogli się do niej przytulic. Mija kolejny tydzień a tu nic…siedzi w tym brzuszku i nawet nie ma zamiaru wychodzić. Cała rodzina czeka na dobre wieści a ja tylko odpowiadam ze jeszcze nie, ze jeszcze trzeba poczekać.
Nastał dzień porodu a tu nadal nic, wiec mąż wziął torbę z wyprawką wsadził mnie w samochód i zawiózł do szpitala…Spędziłam tydzień w szpitalu, trzy razy dziennie podłączona pod ktg, mierzenie ciśnienia i inne badania. W poniedziałek 23.08.2010 r od rana zanikało tętno mojej żabki, ale dopiero około godziny 21.00 odeszły mi wody. W pokoju pojawił się lekarz dyżurujący z położną i pielęgniarką. Przebrały mnie, zadzwoniłam do męża z informacją że się zaczął poród , wzięłam dowód i pojechałam na porodówkę. Tam podłączyli mnie pod ktg i czekaliśmy na skurcze. Mąż przyjechał po 10 minutach( jechał jak szalony).Zdenerwowany tak samo jak ja czekał na swoją córeczkę. Mijały godziny a skurcze dawały o sobie znać coraz bardziej. Myślałam ze urodzi się o tej porze co ja czyli 00.40 ale nie ona nadal siedziała sobie w brzuszku. Po ćwiczeniach wykonywanych z moim mężem aby postępował poród miałam już dość. Powiedziałam położnej ze się wycofuje i chce iść do domu. Na Sali rozległ śmiech i padły słowa: oddychaj nie ma rezygnacji.
Była godzina 4.00 gdy miałam pełne rozwarcie…Ale po upływie półtorej godziny położna stwierdziła ze moja córcia zaczyna się cofać. Lekarz stwierdził ze musi być zrobione cesarskie cięcie bo inaczej córcia mogłaby się udusić. Byłam przerażona, zwłaszcza ze jestem uczulona na leki przeciwbólowe. A tutaj mówią o znieczuleniu, o tym ze później boli podbrzusze. Spojrzałam na męża i stwierdziłam że nie chce mieć cesarki, żeby nie pozwolił na to bo ja się boje. Położna zabrała mnie na sale operacyjna, wstrzyknęli mi znieczulenie i przywiązali do stołu. 
Po 10 minutach położna  przybliżyła mi do polika moja malutka żabcie
, bardzo ciepła i jeszcze brudna…Po jakimś czasie zawieźli mnie na sale i zakazali podnosić głowę przez 12 godzin. Mąż przyszedł na chwile pokazał mi na zdjęciach naszą żabcie i wyprosili go do domu. Podłączyli mnie do kroplówki  i kazali spać…Nie mogłam zasnąć myślałam o tym jak przyjdę do domu z moja córeczką. Po godzinie przyszła położna i powiedziała ze z moja kruszyna jest wszystko dobrze, ze teraz odsypia poród i powinnam wziąć z niej przykład i zrobić to samo. Znieczulenie powoli odpuszczało a mnie zaczęło wszystko bolec. Po kilku godzinach zasnęłam. Po dobie poszłam na pierwsze karmienie mojej córki. Nikt nie raczył mi powiedzieć jak mam przystawić córkę do piersi. To moje pierwsze dziecko wiec nie wiedziałam jak mam ja wziąć na ręce a co dopiero nakarmić. Przerażona wzięłam moja żabkę i kombinowałam jak koń pod górę ale wcale mi to nie szło. Dopiero po jakimś czasie jak mała zaczęła płakać z głodu pielęgniarka pokazała mi jak przystawić maleństwo. Po kolejnych 3 dobach wypuścili mnie do domu razem z córcia. W domu panowało szaleństwo…
Jedno mogę powiedzieć, na pewno  występuje lek i obawa o naszego małego szkraba pod sercem, ale z chwila ujrzenia tego bąbla wszystko mija…panuje radość i łzy, ale łzy szczęścia.